Lubię dzieci, bo są do bólu szczere i mówią to, co myślą.
Peruwiańskie nastolatki podobnie.
- Asiu, nie umiesz grać w siatkówkę, prawda? Ale próbujesz –
usłyszałam dziś od 13 – letniego Paco po dwugodzinnej grze na śmierć i życie.
A wydawało mi się, że to jedyny sport, w którym jestem dobra. Przecież w
minionym tygodniu grałam więcej niż przez ostatnie dziesięć lat!
- Źle mówisz po hiszpańsku, masz złą wymowę – powiedział z
szerokim uśmiechem na twarzy kolejny łobuz. Wzruszyłam ramionami: daj mi czas,
nie wszystko od razu. Ale pomyślałam: za rok zobaczymy.
- Nie wiesz jak się tańczy salsę - dorzucił Rio, gdy nieudolnie liczyłam kroki.
- Dlaczego chodzisz codziennie do kościoła? Jesteś szalona?
– nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Andres zniknął jeszcze szybciej niż się
pojawił.
- Po co przyjechałaś do Peru, w Polsce nie ma potrzebujących
ludzi? Co tu będziesz robiła? – ze zdziwieniem pytały dzieci ze szkoły, do
której chodzą nasi chłopcy.
No właśnie, co ja tutaj robię? Nie mam żadnych potrzebnych
talentów, żeby chłopakom zaimponować. Nie rozumiem połowy oficjalnego języka,
nie wspominając o tutejszym żargonie. Nie znam się na sporcie, muzyce
młodzieżowej, nowinkach technologicznych. Jestem. Daję najcenniejsze, co mam:
czas.